TEST: BOSS VO-1 Vocoder
Wystarczy, że raz go spróbujesz, a uzależnisz się już po kilku pierwszych dźwiękach! Autor: Wojciech Trochimiuk • 22 lipca 2016- Inspirujące brzmienie i świetne wykonanie
- Banalny w obsłudze
- Tryb CHOIR działa bez konieczności podłączania mikrofonu
- Podstawowy i rozszerzony tryb vocodera - VINTAGE i ADVANCED
- Wiernie odwzorowany Talk Box
- Wbudowana pętla efektów
- Pięcioletnia gwarancja
- Działa nie tylko z gitarą i basem, ale z każdym instrumentem na złączu Jack
- Naprawdę wiele możliwości w rozmiarze standardowej kostki BOSSa
Obecnie w arsenale wielu nowoczesnych gitarzystów dominują niemal identyczne efekty - przestery, modulatory, czy efekty przestrzenne. Chcąc wyróżnić z tłumu siebie i swoje brzmienie, coraz więcej z nich sięga po syntezatory, czyli urządzenia działające na zasadzie syntezy dźwięku. Jednym z głównych przedstawicieli tego grona jest Vocoder - BOSS VO-1, który dziś wpadł w moje ręce.
Vocoder, albo inaczej Voice Encoder, jest syntezatorem dźwięku i mowy. Informacje, które dostarczane są do urządzenia, rozkładane są na części składowe, które są odpowiednio filtrowane i przetwarzane. Za pomocą kontrolerów zmieniamy zakresy działania filtrów, a przy pomocy mikrofonu i gitary ustalamy ich aktualną wartość. Mówiąc w skrócie - to, co mówimy do mikrofonu jest przetwarzane na dźwięki, które gramy na instrumencie. W tym przypadku będzie to gitara lub bas. Oczywiście wszystko odbywa się w czasie rzeczywistym.
Urządzenie zapakowane jest w czarne matowe i co najważniejsze - solidne pudełko, gdzie oprócz efektu, znajdziemy instrukcję obsługi i pięcioletnią gwarancję producenta. Z doświadczenia wiem, że jeżeli producent obejmuje swój produkt kilkukrotnie dłuższym okresem gwarancyjnym niż konkurencja, to nie musimy się obawiać o to, że sprzęt kiedykolwiek nas zawiedzie.
Budowa
Nasz Vocoder, pomimo wbudowanego wejścia mikrofonowego (jak na efekt tego typu przystało) na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się na tle innych efektów tego producenta. Jest to ta sama bryła, którą znamy już od lat siedemdziesiątych. Na czołowej części efektu znajdziemy pięć kontrolerów. Co ciekawe, pierwsze dwa nałożone są na siebie pierścieniowo - BLEND po części zewnętrznej i LEVEL po wewnętrznej. Widocznie BOSS zakłada, że raz ukręcone ustawienia tych dwóch potencjometrów pozostaną z nami na dłużej.
Kolejne dwa to już standardowe pokrętła TONE i COLOR. Na samym końcu znajdziemy przełącznik trybów działania MODE, który skutecznie imituje pokrętło - do takiego zabiegu BOSS zdążył nas już przyzwyczaić.
Do wyboru mamy cztery tryby pracy CHOIR, VINTAGE, ADVANCED i TALK BOX. Na górze znajdziemy diodę przedstawiającą stan działania, a z dołu gumowaną nóżkę, którą włączamy i wyłączamy efekt. Nóżka ta, jak we wszystkich pojedynczych efektach Bossa, skrywa zawleczkę i dołączoną do zestawu baterię 9V, którą wymienimy bez konieczności używania śrubokręta czy innych narzędzi.
Po jego prawej stronie, oprócz standardowego wejścia na gitarę lub bas - Jack ¼”, znajdziemy złącze mikrofonowe typu XLR. Nie jest ono do końca wygodne ze względu na swoje duże gabaryty, więc albo zamontujemy nasz Vocoder po skrajnie prawej stronie pedalboardu, albo musimy się pogodzić z trochę większą niż zwykle przerwą pomiędzy efektami. Jeżeli się mocniej nad tym zastanowić wolę mieć duże, lecz najbardziej popularne wejście mikrofonowe, niż mieć perspektywę konieczności targania ze sobą niestandardowego kabla, lub specjalnych przejściówek.
Po lewej stronie Vocodera znajdziemy zarówno wyjście w kierunku wzmacniacza, jak i dwa dodatkowe złącza typu Jack ¼” na pętlę efektów. To naprawdę fajny pomysł, jeśli chcemy dodać jakiś konkretny charakter do naszego przetwarzanego sygnału. Efekty w pętli włączają i wyłączają się razem z VO-1, więc nie wydłużamy łańcucha efektów bez potrzeby.
Na górnej części BOSSa, oprócz klasycznego złącza zasilającego 9V DC (plus na zewnątrz - minus w środku), do którego producent zdążył nas już przyzwyczaić, znajdziemy malutki, dwupozycyjny przełącznik czułości mikrofonu LO-HI. Spód efektu, jest gumowany, co ma tylu swoich zwolenników, co przeciwników.
Ogólnie muszę przyznać, że efekt jest wykonany świetnie, na naprawdę porządnych podzespołach. Sam poziom wykonania jest identyczny jak w nowej serii HardWire tego producenta, która utarłaby nosa niejednej butikowej kostce. Slogan „Built like a tank” prosto z zagranicznych portali aukcyjnych jest tu więc jak najbardziej na miejscu.
Wrażenia
Nasz VO-1 podłączamy tuż za sekcją modulacyjną łańcucha efektów. Wszystkie potencjometry są w pozycji godziny dwunastej. Na przełączniku trybów pierwszy z nich - CHOIR, czyli chór. Jest to jedyny tryb, który nie wymaga podłączenia mikrofonu. Brzmienie to jest żywcem wzięte z innego produktu - Bossa SY-300, który również jest świetnym syntezatorem gitarowym.
Naszym uszom ukazuje się chór z podkładem gitarowym rozpływającym się w tle. Charakterystyka sygnału bardzo kojarzy mi się z tą w instrumentach smyczkowych. Sygnał pojawia się raczej powoli, a nie pretensjonalnie. Zanika z czasem wybrzmiewania naszego instrumentu.
Już po kilku dźwiękach znalazłem mnóstwo zastosowań tego brzmienia, zarówno w lekko balladowej muzyce, przez worship, a nawet gospel. Pierwsze pierścieniowe pokrętło LEVEL (jak nietrudno się domyślić) to nic innego, jak poziom sygnału wyjściowego. BLEND reguluje nam balans pomiędzy czystym, absolutnie niezmienionym sygnałem z instrumentu, a tym w stu procentach przetworzonym. Słyszalny będzie tylko i wyłącznie śpiew chóru wytworzony przez efekt na podstawie granych właśnie dźwięków.
Muszę przyznać, że śledzenie i synteza brzmienia jest na mistrzowskim poziomie. Nieważne ile dźwięków grasz w danym momencie, każdy z nich jest idealnie odwzorowany jako chóralny głos. Szybkość granych dźwięków również nie robi na VO-1 wrażenia. Podejrzewam że sam Usain Bolt by go nie przegonił. Jeżeli chodzi o dekodowanie, analizę i syntezę sygnału, inżynierowie Bossa zasługują nie tylko na uścisk dłoni prezesa, ale i na sporą podwyżkę.
Korekcja TONE umożliwia nam ustawienie brzmienia od bardzo ciemnego, z uwypukleniem niskich częstotliwości, do klarownego, jasnego brzmienia z nieprzesadnie dźwięczną górką.
Potencjometr COLOR pozwala nam dobrać odpowiedni chór. Od męskich barytonów w pozycji zerowej, po żeńskie soprany na końcu skali. Zakres regulacji jest bardzo użyteczny, według mnie najciekawsze ustawienia możemy znaleźć niedaleko od pozycji skrajnych.
Przechodzimy do trybu VINTAGE i zabawy z mikrofonem. Można powiedzieć, że w tym trybie mamy tradycyjne brzmienie vocodera. Tryb Vintage brzmi pierwotnie i najbardziej analogowo. Aż chce się grać klasyki typu „California Love”(2pac), czy „Get Lucky”(Daft Punk). Nasz głos świetnie imituje old-schoolowy syntezator. Mamy dokładnie to, czego możemy się spodziewać po Vocoderze z prawdziwego zdarzenia.
Tryb ADVANCED można określić jako bardziej rozbudowany tryb VINTAGE. Sygnał, który dostaje mikrofon, dużo bardziej definiuje nam efekt końcowy. Nasz głos staje się jakby przedłużeniem całego instrumentu.
Ustawienie trybu TALK BOX (jak sama nazwa wskazuje) imituje właśnie ten efekt.
W odróżnieniu od klasycznego talk boxa nie potrzebujemy tu żadnej rurki wyprowadzonej wzdłuż statywu. Wystarczy najbardziej podstawowy mikrofon dynamiczny i natychmiast możemy się poczuć jak na koncercie Johna Bon Jovi! Brzmienie jest czyste i bardzo dynamiczne. Naprawdę nie ma się tu do czego przyczepić.
Pamiętajmy, że jeżeli pokrętło BLEND jest w pozycji maksymalnej i korzystamy z trybów, do których potrzebny jest mikrofon, sygnał wyjściowy pojawia się tylko i wyłącznie wtedy, gdy nasz instrument brzmi i mówimy (bądź śpiewamy) do mikrofonu w tej samej chwili. Jeżeli mikrofon przestaje dostawać jakiekolwiek informacje, nasz sygnał się wycisza, niezależnie od tego czy jeszcze gramy na instrumencie, czy właśnie przestaliśmy grać. W żadnym wypadku nie jest to wada tego sprzętu. Choć zjawisko to może na początku zdezorientować niedoświadczonego użytkownika - tak po prostu działa każdy vocoder.
VO-1 nie jest do końca urządzeniem typu plug&play. Wiadomo, jego podłączenie, czy obsługa jest dziecinnie prosta, lecz żeby uzyskać nasz wymarzony efekt, musimy się do niego przyzwyczaić i naprawdę nauczyć z nim współpracować. Jest to sprzęt, który powinniśmy traktować jako przedłużenie naszego instrumentu, a nie kolejną zabawkę do koloryzowania brzmienia. Myślę, że to największy komplement jaki można powiedzieć o jakimkolwiek efekcie gitarowym.
Podsumowanie
Bez wątpienia ludzki głos jest najdroższym instrumentem na świecie. Jeżeli świetnie radzisz sobie z gitarą elektryczną lub basem, bardzo szybko przyzwyczaisz się do Vocodera. Gitarzyści z cover bandów już dawno ustawili się w kolejce do sklepów, gdyż dzięki VO-1 wreszcie zagramy Livin On A Prayer (Bon Jovi), Radio Gaga (Queen), czy In The Air Tonight (Phil Collins). To tylko kropla w morzu utworów z vocoderem.
Właśnie aktywni instrumentaliści będą główną grupą docelową tego efektu, gdyż jego cena wynosi około 1.000 złotych. Niemało, lecz jeszcze kilka lat temu moglibyśmy pomarzyć o studyjnie brzmiącym sprzęcie w tak małych rozmiarach. VO-1 świetnie dogaduje się z przesterami, efektami modulacyjnymi czy przestrzennymi. Z Vocoderem jest podobnie jak z efektami typu wah-wah. Jeżeli chociaż raz jego spróbujesz, uzależnisz się już po kilku pierwszych dźwiękach.
Aktualizacja:
Ze względu na pytania czytelników portalu infomusic.pl odnośnie testu Vocodera BOSS VO-1 z funkcją imitacji brzmienia TalkBox, chciałem wyróżnić kilka zasadniczych różnic między efektami tego typu.
Jak wspomniałem w teście, Vocoder jest elektronicznym urządzeniem, mocno spokrewnionym z syntezatorami. Podczas gry na instrumencie mówisz lub śpiewasz do mikrofonu, a urządzenie "ubarwia" grane w tym czasie dźwięki naszym wokalem.
Inaczej mówiąc działa jako filtr, który dostosowuje częstotliwość (wysokość dźwięku) do sygnału z mikrofonu.
Urządzenie typu TalkBox w odróżnieniu od Vocodera, jest przede wszystkim urządzeniem analogowym. Rdzeniem urządzenia jest mały, zazwyczaj średniozakresowy głośnik o dużej mocy, tzw. "gwizdek". Sygnał z głośnika wyprowadzony jest przez plastikową rurkę do ust instrumentalisty. W tym przypadku nie mówimy, ani nie śpiewamy do rurki. Po prostu zmieniamy zakres działania filtra poprzez ułożenie naszych ust. Sygnał napędzany przez głośnik, kształtuje swoją częstotliwość w naszych ustach, po czym wraca do urządzenia.
Ze względu na wbudowany głośnik, efekty tego typu muszą być wyposażone we wzmacniacz. Często na pokładzie TalkBox'a znajdziemy też overdrive, który doda składowych harmonicznych do naszego brzmienia.
Podsumowując, zarówno Vocoder jak i TalkBox są efektami umożliwiającymi koloryzowanie brzmienia instrumentu za pomocą ludzkiej mowy (przy czym w TalkBox nie do końca chodzi o mowę, ale o ułożenie ust). Są to dwa różne urządzenia, działające na zupełnie innej zasadzie, dzięki czemu efekt końcowy też mamy inny. Co nie zmienia faktu, że niedawno testowany przeze mnie BOSS VO-1 to Vocoder z krwi i kości, w którym znajdziemy również świetną imitację brzmienia TalkBoxa.