RELACJA: Gitarowy Rekord Guinnessa we Wrocławiu
Udało się! To chyba najczęściej powtarzane zdanie zarówno przez uczestników, jak i organizatorów Gitarowego Rekordu Guinnessa, którego próba pobicia po raz 14. miała miejsce we Wrocławiu podczas Thanks Jimi Festivalu. Dodajmy: skuteczna próba!
Tradycyjnym utworem wymaganym do zagrania przez tych, którzy się jej podjęli, był „Hey Joe”, najbardziej znany z wykonania patrona festiwalu Jimiego Hendrixa. Wielka orkiestra, którą jak zwykle poprowadził pomysłodawca imprezy Leszek Cichoński, zgromadziła na wrocławskim Rynku 7356 gitar, bijąc poprzedni rekord o włos. Zadecydowało zaledwie 12 instrumentów. Tym bardziej każdy z rekordzistów może być dumny ze swego udziału. Zarówno doświadczeni gitarzyści, amatorzy, którzy opanowali na ten dzień tylko wymagane 5 akordów potrzebnych do zagrania utworu przewodniego, jak i zagraniczne i polskie gwiazdy festiwalu.
Od dawna wiele wskazywało no to, że powinno się udać. Wrocław posiada w tym roku tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, a to przecież zobowiązuje. Dlatego organizatorzy postawili na być może największą w dziejach imprezy akcję promocyjną za pośrednictwem mediów, z którymi współpracowali. Także za pośrednictwem tego, które Państwo teraz czytacie. Z pewnością miał znaczenie także stosunkowo dobry kalendarz i fakt, że 1 maja przypadał na niedzielę. W związku z tym w ramach bicia rekordu można było spędzić długi weekend w pięknym Wrocławiu. Tym bardziej, że pogoda dopisała.
Dla wielu jednak ważniejsze od aury było to, jakie gwiazdy zechciały uczcić swoją obecność Rekord. Pojawiały się one zarówno podczas występów w głównym miejscu festiwalu, jakim był wrocławski Rynek, jak i podczas licznych imprez towarzyszących, a przede wszystkim wspaniałych koncertów, które miały miejsce od 17.30 na Pergoli, a godzinę później także w Hali Stulecia.
Poprzedni rekord w liczbie jednocześnie grających gitarzystów pobito w tym samym mieście. W 2014 r. „Hey Joe” zagrało bowiem 7344 osób. Zresztą Wrocław łącznie z tegoroczną edycją ma już na swoim koncie sześć takich skutecznych prób! W tym roku stolica Dolnego Śląska była najprawdopodobniej najbardziej gitarowym miastem w Europie, może nawet na świecie!
Uprzedzając trochę fakty, napiszę, że tegoroczna edycja imprezy zasłynęła także dzięki łączności z innymi partnerskimi ośrodkami, m.in. z San Sebastian, które razem z Wrocławiem jest w tym roku Europejską Stolicą Kultury, a także m.in. z: Dreznem, Wilnem, Mińskiem, Pragą czy Moskwą. W tych miastach odbywały się imprezy wspierające Gitarowy Rekord Guinnessa 2016. Oprócz tego na oficjalnej stronie festiwalu cały czas prowadzono transmisję internetową. To wszystko bardzo dobrze oddawało coraz bardziej międzynarodowy charakter imprezy, która ściągnęła instrumentalistów z wielu krajów.
Oddajmy głos Pauli Szewczyk, jednej ze współorganizatorek festiwalu, która tak odpowiedziała na pytanie, co (oprócz wymienionych już powyżej czynników) przyczyniło się do tego, że rekord udało się pobić:
Na pewno gwiazdy festiwalowe. Te sprowadzone na Rynek, które dla nas zagrały razem z nami, m.in. Al di Meola. Ale także gwiazdy, które zagrały na terenie Hali Stulecia i Pergoli, czyli Within Temptation, DragonForce czy Guano Apes. Rzadko zdarza się, by takie gwiazdy przyjeżdżały do naszego kraju. W związku z tym ściągnęliśmy masę fanów. A przy okazji tego, że jesteśmy Europejską Stolicą Kultury, jesteśmy też Stolicą Gitary. Wrocław jest Miastem Gitary. W związku z tym to wszystko się fajnie nałożyło.
Do wspomnianych gwiazd jeszcze wrócimy. Warto jednak dodać, że niektóre z nich także aktywnie włączyły się w obchody związane z biciem rekordu. Wśród nich np. muzycy zespołu Dżem - gitarzysta Jerzy Styczyński oraz wokalista Maciej Balcar, który zaśpiewał m.in. rockowy klasyk spopularyzowany przez zespół The Troggs - „Wild Thing”. Co roku poza „Hey Joe” do wspólnego grania dodatkowo przygotowywane są także inne utwory, m.in. wspomniane „Wild Thing”, „Smoke on the Water” Deep Purple, „Kiedy byłem małym chłopcem” Tadeusza Nalepy czy „Little Wing” Hednrixa. Oprócz Balcara swój wokalny kunszt zaprezentowali m.in.: inny wokalista kojarzony z Dżemem - Sebastian Riedel (syn Ryszarda), Krzysztof Zalewski, który wziął na warsztat repertuar Hendrixa czy Ada Rusowicz, która zaśpiewała piosenki znane z wykonania Karin Stanek. Nie zabrakło także hołdu dla nieodżałowanego Prince’a - który także był świetnym gitarzystą. Grający zebrani na Rynku wykonali „Purple Rain”, a w rolę wokalistki wcieliła się Natalia Lubarno.
Od godziny 10.00 na Rynku cały czas było gorąco. Trwała rejestracja, próby, gitarowe warsztaty, odbyły się koncerty gości, konkursy z nagrodami i wiele innych rzeczy. Przed uczestnikami przygotowującymi się do Rekordu oraz tłumem ludzi zgromadzonych na Rynku zagrali m.in. wirtuozi gitary, którzy zaprezentowali się także później podczas swoich własnych koncertów: Al di Meola, który wspólnie z Adamem Palmą i Krzysztofem Pełechem (ci dwaj gitarzyści także na Rynku zagrali) dał koncert w Klasztorze Gotyckim oraz Scott Henderson - jedna z gwiazd koncertów w Hali Stulecia wieńczących festiwal.
Oprócz tego zanim doszło do oficjalnej próby bicia rekordu, dla ludzi, z każdą minutą coraz tłumniej nadciągających na Rynek, zagrali m.in.: Mieczysław Jurecki, Wojciech Pilichowski, Piotr Bukartyk czy Poznańska Orkiestra Ukulele. Swoje 5 minut miała także reprezentacja Ibaneza - słynnej marki gitary, która była patronem festiwalu oraz fundatorem bardzo atrakcyjnych nagród w konkursach - oczywiście instrumentów przez siebie produkowanych. W jego zespole zagrał m.in. Wojciech Hoffman, a grupę wspomagali wspomniani Jurecki i Styczyński. Usłyszeliśmy m.in. „Purple Haze” i „Foxy Lady” patrona festiwalu. Warto w tym momencie poznać opinię przedstawiciela firmy Roland Meinl Musikinstrumente (dystrybutora marki Ibanez w naszym kraju), Michała Jelewskiego, który tak skomentował fakt pobicia rekordu Guinnessa:
Bardzo się cieszę. Co roku wspieramy tę inicjatywę. Może także dzięki nam jest coraz więcej ludzi. Fajne nagrody. Duże zainteresowanie. Wspieranie grania gitarowego - to jest najważniejsze. Promowanie muzykalności ludzi. A także samej gitary jako instrumentu.
Oczywiście na scenie dzielił i rządził ojciec imprezy Leszek Cichoński, świętujący w tym roku także jubileusz swojej 25-letniej pracy edukacyjnej. Także z tego powodu we Wrocławiu nie zabrakło wielu jego uczniów, w tym znakomitego rosyjskiego gitarzysty Romana Miroshnichenko. Zresztą przy okazji Thanks Jimi Festivalu odbył się także Zlot Uczniów Cichońskiego. Napięcie rosło. Organizatorzy cały czas skutecznie podgrzewali atmosferę, na bieżąco informując o liczbie gitarzystów, który już się zarejestrowali. Im bliżej było do „godziny zero”, tym atmosfera stawała się coraz bardziej emocjonująca i nerwowa, bo dało się odczuć, że ten rekord wisi na włosku. I tak było rzeczywiście. Dlatego organizatorzy przedłużyli trochę czas dla zgłaszania potencjalnych gitarzystów. Pierwotnie jego koniec wyznaczać miała godzina 15.45. Punktualnie bowiem o 16.00. powinna zacząć się próba pobicia rekordu Guinnessa w jednoczesnej grze na gitarze i innych instrumentach strunowych.
Istotnie wydarzenie odbyło się niemal punktualnie, a poprzedziły je próby generalne. Gitarzyści mogli jednak rejestrować się niemal do ostatniej chwili. I to okazało się świetnym posunięciem, bowiem rekord Guinnessa udało się pobić! Dokonała tego m.in. kilkudziesięcioosobowa plejada znakomitych gitarzystów grających na scenie, wśród których znaleźli się wymienieni już muzycy, a także wielu innych wybitnych gości. Przede wszystkim jednak rekord zasługą jest tłumnie przybyłych uczestników, którzy w sumie stworzyli wielką orkiestrę na 7356 instrumentów! I tak kultowy utwór „Hey Joe” sprawił, że Wrocław 1 maja stał się absolutną Światową Stolicą Gitary!
Największą Gitarową Orkiestrę Świata stworzyli gitarzyści bardzo zróżnicowani pod względem wieku, miejsca zamieszkania i stopnia zaawansowania. Co istotne, nie tylko ci grający na gitarze. Oddajemy głos jednemu z rekordzistów - Wojciech Kłodnicki tak tłumaczył sukces imprezy:
Myślę, że przyczyniło się do tego także rozszerzenie instrumentarium, bo oprócz gitar mieliśmy jeszcze choćby ukulele i mandoliny. Moją żona np. przyszła tu z mandoliną. Z gitarą by nie przyszła, bo gra na skrzypcach (śmiech). To są pewnie rzeczy, które mogły mieć wpływ. Ale myślę też, że dużo innych. Jak też na pewno rosnąca ranga imprezy. Im dłużej impreza trwa, tym więcej ludzi o niej słyszy i to się zaczyna napędzać. Powstaje efekt kuli śnieżnej. Choć nadal trzeba się oczywiście przy tym bardzo napracować, by to wydarzenie nie traciło na atrakcyjności. I to się z pewnością udało organizatorom.
Wszystkie opisywane powyżej wydarzenia stanowiły jednak tylko pierwszą część tego wyjątkowego dnia. Drugą były wspominane tu już wielokrotnie koncerty gwiazd. W tym roku zestaw artystów był absolutnie imponujący. Jako pierwsza zaprezentowała się na scenie legenda polskiego blues rocka, zespół Dżem. Należą mu się szczególne brawa za sprawną organizację, bowiem jego muzycy do samego końca brali aktywny udział w wydarzeniach na Rynku, a swój koncert rozpoczęli o czasie.
A występ był taki, jakiego oczekiwano. Artyści mający niepodważalne miejsce w czołówce krajowej muzyki zaprezentowali materiał, w którym największe hity przeplatały się z tymi z ostatniej płyty „Muza” (2010 r.). I tak w urokliwych terenach wrocławskiej Pergoli mogliśmy się delektować nieśmiertelnym dźwiękami m.in. „Pawia”, „Wehikułu czasu”, „Whisky” czy „Snu o Victorii”, ale też numerem „Do przodu”.
Ze sceny bił duży luz i radość z występu. Była to świetna rozgrzewka przed resztą wieczoru. W tym samym czasie swój występ w Hali Stulecia rozpoczął też jazzowy wirtuoz gitary Scott Henderson. Ten wybitny gitarzysta w swojej twórczości inspirował się m.in. takim tuzami, jak: Hendrix, Jimmy Page, Ritchie Blackmore czy Miles Davis. Na swoim koncie ma m.in. współpracę z Chickiem Coreą. Na koncercie we Wrocławiu towarzyszyli mu uznani muzycy: amerykański basista Travis Carlton oraz polski perkusista Krzysztof Zawadzki, który kilka godzin wcześniej aktywnie uczestniczył też w wydarzeniach na Rynku. Panowie zaprezentowali to, z czego Henderson jest znany, a więc łączenie różnych stylów. Dominował jazz, ale świetnie przeplatał się on z rockiem czy bluesem.
Szczerze napiszę, że widziałem tylko krótki fragment występu tego tria, bowiem od tego momentu wszystkie koncerty w Hali oraz na Pergoli odbywały się już równocześnie, a mimo wszystko bardziej ciekawił mnie zespół DragonForce, który na scenie pod gołym niebem pojawił się wkrótce po Dżemie. A formacja to nietuzinkowa i jak mało która pasująca do imprezy, jaką jest Gitarowy Rekord Guinnessa. Panowie mają bowiem etykietkę najszybszego zespołu świata. Chodzi tu o szybkość przede wszystkim ich gry na gitarach. We Wrocławiu potwierdzili, że miano nie zostało im dane na wyrost. Solówki gitarzystów były istotnie grane w tempie, w jakim Usain Bolt biegnie na 100 m! Ale, co bardzo ważne, ogromnej szybkości towarzyszyła także niezwykła sprawność techniczna, momentami ocierająca się o wirtuozerię! Wprawdzie taka konwencja sprawia, że większość utworów jest podobnie zaaranżowanych, ale to że zespół zaprezentował nam „best of” (m.in. utwór „Heroes of Our Time”) swojej kariery, zrekompensowało ten fakt. Trudno jednoznacznie określić ich styl. Najbliżej mu chyba, co nie może dziwić, do speed metalu. Ale w jego w grze usłyszeć można także elementy heavy metalu, thrash metalu czy hard rocka.
Zespół to prawdziwe międzynarodowe towarzystwo. Jego muzycy pochodzą aż z pięciu krajów! Mi szczególnie zaimponował urodzony w Hongkongu gitarzysta Herman Li (z którym zresztą miałem okazję chwilę porozmawiać po koncercie), który wspólnie z Anglikiem Samem Totmanem (obaj są zresztą założycielami zespołu) tworzy być może najszybszy gitarowy duet. Oczywiście „gitarowa petarda” i imponujące riffy to znak rozpoznawczy zespołu, ale do tej konwencji świetnie wpasowują się także bas, perkusja, instrumenty klawiszowe oraz wokal Marca Hudsona, przypominający trochę Bruce’a Dickinsona z Iron Maiden. Całość naprawdę robi wrażenie. Kolejna okazja, by się o tym przekonać, już niedługo. Zespół będzie jedną z gwiazd najbliższego Przystanku Woodstock.
Na Przystanku Woodstock, tyle że 7 lat wcześniej, zagrała też inna gwiazda występów 1 maja. Mowa oczywiście o zespole Guano Apes, bardzo w naszym kraju popularnym. Ta popularność przekłada się także na to, że często w Polsce koncertują. Niemniej we Wrocławiu wystąpili po raz pierwszy. I był to oczywiście występ niezwykły.
Od samego początku charyzmatyczna wokalistka Sandra Nasic i spółka prezentowali nam jedyny w swoim rodzaju styl zespołu będący mieszanką rocka, metalu, popu i rapu. W koncertowym repertuarze znalazły się zarówno utwory z najnowszej płyty zespołu „Offline” (2014 r.), jak i największe hity z „Big in Japan” (cover utworu Alphaville) i „Open Your Eyes” na czele. Zwłaszcza ten drugi był odśpiewany przez liczną część coraz tłumniej gromadzącej się w hali widowni. Muzycy na scenie, oprawionej charakterystycznym „gorylim” logo zespołu, prezentowali się niezwykle energetycznie i czuć było wyraźnie radość z gry. Po około pół godzinie ich występu pojawił się jednak dylemat. W tym samym czasie swój koncert na scenie umieszczonej na Pergoli rozpoczynała absolutna legenda muzyki rockowej Status Quo.
Bez krzty przesady napiszę, że w historii polskiego rynku koncertowego to z pewnością jedna z najciekawszych sytuacji - na dwóch scenach grały obok siebie dwa tak ważne dla muzyki zespoły. Ja wybrałem ten moim zdaniem ważniejszy. Niemniej na Guano Apes co jakiś czas wracałem. Status Quo dla mnie osobiście stanowił najważniejszy powód obecności tego dnia w tym miejscu. Przecież ten zespół w kolebce muzyki rockowej, jaką jest Wielka Brytania, ma status niemal równie kultowy jak The Rolling Stones (zresztą podobnie jak w przypadku Jaggera i spółki ich staż to ponad 50 lat!), a jego płyty i single sprzedały się w łącznym nakładzie ponad 120 mln płyt. Ba, w samej Wielkiej Brytanii ponad 60 ich utworów było notowanych na listach przebojów! Żaden inny zespół nie może poszczycić się takim wynikiem. Dodajmy do tego jeszcze fakt, że byli oni jedną z gwiazd legendarnego koncertu charytatywnego Live Aid (w 1985 r.), a na początku kariery supportem mojego ukochanego Queen. Czegóż chcieć więcej? Przebojów! A tych słynny zespół w swoim repertuarze ma bez liku.
We Wrocławiu mogliśmy usłyszeć niektóre z nich, m.in. nieśmiertelny klasyk muzyki rockowej, jakim jest protest song „In the Army Now”. Ale bawić się też mogliśmy m.in. przy otwierającym występ „Caroline”, energicznym „Whatever You Want”, „Rockin' All Around the World” - będącym jednym z hymnów wspomnianego Live Aid czy znakomicie zagranym i zaśpiewanym country-rockowym „Burning Bridges” - moim zdaniem najlepszym utworem, który usłyszałem 1 maja. Koncert był zjawiskowy! Nie tylko dla fanów starego, dobrego klasycznego rocka. Co szczególnie cieszy, pod sceną zgromadziło się dużo bardzo młodych ludzi, dla których zespół nie był anonimowy i którzy doskonale znali jego wkład w historię muzyki. Serce rośnie! Także z powodu obcowania z prawdziwą legendą, tym bardziej że na scenie brylowali Francis Rossi - współzałożyciel zespołu, jego główny wokalista, gitarzysta i autor tekstów, oraz Rick Parfitt - gitarzysta i wokalista. Obaj to wizytówki zespołu i prawdziwe ikony muzyki rockowej!
Po tych wrażeniach nawet efektowny pokaz multimedialnej fontanny znajdującej się w Pergoli wydawał się mało imponujący. Inna sprawa, że nie bardzo był czas, by się nim specjalnie delektować, bo na scenę weszła już ostatnia gwiazda festiwalu Within Temptation. To był występ na światowym poziomie! Metal i rock symfoniczny najwyższych lotów! Charyzmatyczna i piękna wokalistka Sharon den Adel, świetni instrumentaliści, efektowne wizualizacje towarzyszące utworom, mistyczno-magiczna oprawa show, niezwykle profesjonalne odegranie każdego utworu, a przede wszystkim urzekający, momentami niemal operowy głos (wokalistka dysponuje mezzosopranem) Sharon sprawiały, że koncertu słuchało się z ogromną przyjemnością. Także oglądało. Zwłaszcza że na scenie pojawiła się podwyższona konstrukcja, na której dość często gościła wokalistka, a czasem też pozostali muzycy. Dodajmy też, że den Adel miała na sobie różne kreacje, co jeszcze podkręcało temperaturę występu. Wśród muzyków szczególne wrażenie sprawiał założyciel zespołu gitarzysta Robert Westerholt, na co dzień partner życiowy wokalistki.
Zespół jest bardzo popularny w Polsce (występował m.in. na Festiwalu w Jarocinie w 2012 r. i Przystanku Woodstock w 2015 r.). O jego popularności może też świadczyć fakt, że jeden z utworów z ostatniej płyty zespołu „Hydra” (2014 r.), mianowicie „Whole World Is Watching”, na potrzeby polskiej edycji albumu został nagrany wspólnie z wokalistą Comy - Piotrem Roguckim. Niestety we Wrocławiu nie zaśpiewał on wspólnie z Sharon. A szkoda, bo szansa była spora. Dwa dni później wraz z Comą wystąpił on na Festiwalu 3-Majówka. Wspomnianą „Hydrę” reprezentowało podczas koncertu sporo piosenek. Okładka albumu zresztą cały czas była widoczna dla publiczności. Oprócz repertuaru z tej płyty zespół, podobnie jak wszyscy inni tego dnia wykonawcy, zaprezentował swoje największe przeboje. Całość bardzo dobrze podsumował laureat organizowanego przez nas konkursu Łukasz Adamczyk:
Jeszcze raz dziękuję za podwójne zaproszenie na koncerty 1 maja. W Hali Stulecia i Pergoli było super. Koncerty świetne, pogoda dopisała, a teren wokół hali jest bardzo urokliwy. Fajnie było. Within Temptation dali prawdziwy, duży show, grali aż półtorej godziny. Było mega!
Nic dodać, nic ująć. Wszystkie te wydarzenia znakomicie wpisały się w fakt, że Wrocław jest Europejską Stolicą Kultury. Ranga imprezy i jej znakomita organizacja oraz promocja, pobicie rekordu, gwiazdorska obsada, frekwencja publiczności i podkreślenie znaczenia gitary sprawiły, że tego dnia stolica Dolnego Śląska była przede wszystkim Europejską Stolicą Muzyki. Gratulacje!